czwartek, 25 maja 2017

Rozdział 8

Leżałam jeszcze chwilę, myśląc, że pieczenie zaraz przejdzie. Z każdą minutą zamieniało się w ból i sprawiało coraz więcej cierpienia. Chwyciłam się za szyję i poczułam malutkie, nieregularnie ułożone wypustki. Szybko wstałam, chcąc iść do łazienki i obejrzeć przyczynę mojego cierpienia. Nagle zakręciło mi się w głowie, więc ponownie usiadłam. Zrobiło mi się słabo, poczułam, że zaraz zemdleje. Zdołałam wziąć z szafki nocnej wodę, napiłam się, ale nie pomogło. Po chwili osunęłam się na podłogę i zobaczyłam ciemność. 
Poczułam klepanie w policzek i usłyszałam szepty. 
- Melanie! Obudź się, słyszysz? Co Ci się stało? 
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że stoją nade mną 3 osoby. Dziewczyny miały zmartwione miny, ale kiedy się ocknęłam, odetchnęły z ulgą. 
Podniosłam się, rozejrzałam po pokoju i wstałam na nogi. 
- Nic mi nie jest, żyję - próbowałam żartować. 
- Dlaczego leżałaś na podłodze? - spytała Vi. 
- Źle się poczułam, chyba zemdlałam. 
Nagle Lucy wydała mi się jakaś wystraszona, podeszła do mnie, zasłoniła mnie i kazała dziewczynom opuścić pokój, pod pretekstem, że muszę odpocząć, a ona się mną zaopiekuje. 
Camille i Vi, zdezorientowane, wykonały jej polecenie. Dodały jeszcze, że spotkamy się na kolacji. Moja przyjaciółka zgodziła się i prawie siłą wypchała je z pomieszczenia. 
- Dobrze się czujesz? - chciała się upewnić. 
- Tak, już lepiej. Moja szyja, zaczęła mnie piec i boleć... Zrobiło mi się słabo... 
- Właśnie dlatego wygoniłam dziewczyny. Idź do lustra i zobacz na swoją szyję! 
Zrobiłam wielkie oczy i pomaszerowałam do łazienki. Odsłoniłam szyję i doznałam szoku. Znajdował się na niej... tatuaż. 
Tak długo na niego czekałam!  W końcu nie jestem inna!  
Tatuaż przedstawiał malutką kropelkę wody, jednak wiedziałam, że to dopiero początek. Czułam, że przerodzi się ona w coś wielkiego i cudownego. 
Już nie będę musiała zasłaniać się włosami. 
Usłyszałam pukanie do drzwi. Wróciłam do Lucy, przytuliłam ją tylko, bo wiedziałam, że rozumie mnie bez słów. Następnie otworzyłam drzwi i zobaczyłam Taylora i Olivera. Zaprosili nas na kolację. 
Zeszliśmy na dół, każdy wziął to, na co miał ochotę i zajęliśmy miejsce przy stoliku. Gadaliśmy o głupotach, planach na jutro. W końcu ktoś wpadł na pomysł, żeby zrobić dziś w nocy maraton filmów. Cała nasza paczka miała jutro lekcje od 9, ponieważ kilku nauczycieli jedzie jutro na konkurs i różne szkolenia. 
Po kąpieli i przebraniu się w piżamy, wróciliśmy do salonu. Zostały w nim tylko pojedyncze osoby. Zajęliśmy kanapę i telewizor, i zaczęliśmy wybierać filmy. Każdy zaproponował coś od siebie, tylko nie ja. Nie miałam czasu oglądać, dlatego nie miałam niczego do polecenia. Uśmiechając się głupio, wyjaśniłam, że nie mam żadnego pomysłu i żeby oni wybrali coś za mnie. 
Kiedy wszystko było ustalone, zaczęliśmy nasz maraton. Taylor wziął z kuchni wcześniej przygotowany popcorn i usiadł obok mnie, a Oliver zajął miejsce po drugiej stronie. Świetnie, musiałam siedzieć pomiędzy chłopakami. Vi, Lucy i Camille usiadły na podłodze i zupełnie się mną nie przejmowały. 
Wolałabym siedzieć obok nich, ponieważ czułabym się wtedy pewniej. Niestety, musiałam pogodzić się ze swoim losem. Skupiłam się na treści filmu, który okazał się być kryminałem. Nawet mi się podobał. Nie każdy jednak podzielał moje zdanie. Camille zasnęła już w połowie. 
- Słaba zawodniczka - zażartował Taylor i napiął mięśnie, chcąc pokazać swoją siłę. 
Wszyscy przewróciliśmy oczami i wróciliśmy do poprzedniej czynności. 
Tylko ja dotrwałam do ostatniego filmu. Był na tyle wzruszający, że cieszyłam się, że inni poszli spać. Nie chciałam, żeby ktoś patrzył jak płaczę. Nie chciałam wyjść na mięczaka. 
Wyłączyłam telewizor i znalazłam sobie wygodne miejsce do spania. 
Rano obudziły nas krzyki na stołówce. Poszłam sprawdzić, co się stało. Okazało się, że Amber szarpała się z jakąś dziewczyną. Dowiedziałam się też, że poszło o to, że tamta spojrzała na Arona. 
Co na to on?  Stał w kącie z kolegami i śmiał się z całej sytuacji. Nikt nie był na tyle odważny, żeby rozdzielić dziewczyny. Postanowiłam zadziałać. 
Podeszłam do chłopaka i spojrzałam mu w oczy ze złością. 
- Może byś uspokoił swoją dziewczynę, zanim zupełnie zmasakruje twarz tej lasce? - wypięłam biodro i oparłam na nim rękę. 
- Po co? Świetna zabawa, popatrz! - wskazał na Amber, która właśnie wymierzyła policzek rywalce. Tamta krzyknęła i upadła. Widać było, że wcale nie chciała walczyć. Próbowała się bronić i osłaniać rękoma, ale nie atakowała. 
- Ona zaraz zrobi jej krzywdę!  - pisnęłam i spojrzałam ponownie ma chłopaka. Jednak on nie reagował. 
Przecisnęłam się przez tłum i obudziłam przyjaciół. Kazałam im wstać i pomóc mi rozdzielić te wariatki. 
Od razu przystąpili do "pracy". Taylor stanął między nimi, a Oliver odciągnął Amber. 
- Co tu się dzieje?! - nauczycielka wpadła do pomieszczenia - Amber, Diana - za mną!  A reszta - proszę się rozejść. I zbierać się do szkoły!  
Rany! Rzeczywiście, zaraz szkoła. Popędziłam do pokoju, przebrałam się w czarne, obcisłe rurki i białą bluzkę z krótkim rękawem. Chwyciłam mundurek, torbę i telefon i pobiegłam do szkoły. Pierwszą miałam sztukę. Luźna lekcja, bo przeważnie słuchamy jak uczniowie ze starszych klas ćwiczą do konkursów lub sami czytamy jakieś utwory. Nie chciałam się jednak spóźnić na tą lekcje, bo nigdy tego nie robiłam i uważałam, że każda lekcja czegoś nas uczy. 
Po dzwonku weszliśmy do sali. Tym razem padło na słuchanie recytacji innych. 
Lekcje minęły szybko, a ostatnie miałam wychowanie fizyczne. Lucy wyjaśniła mi, że nie różni się ono niczym od tego w normalnych szkołach. Czasami tylko używamy naszych mocy na tych lekcjach, ale zazwyczaj nie robi się tego na pierwszym roku. 
Pani zaproponowała, że możemy pograć w siatkówkę lub wykonywać ćwiczenia lekkoatletyczne. Oczywiście wybrałyśmy piłkę siatkową. 
Było 14 dziewczyn, dwie nie ćwiczyły, więc wyszło na to, że reszta musiała grać. Zaczęło się wybieranie do drużyn. Zostałam na końcu, bo nikt nie wiedział jak gram i nie chcieli brać kota w worku. Dołączyłam do drużyny, w której była Vi i 4 inne dziewczyny. Camille i Lucy były w przeciwnej drużynie, razem z Amber i jej przyjaciółkami. Zdawały się jednak tym nie przejmować i zajęły swoje miejsca na boisku. Tak samo zrobiła moja drużyna. 
Wszystkie patrzyły na mnie niepewnie, nie wiedząc, czego mają się spodziewać. Kiedy przyszła moja kolej na serwowanie, dziewczyny były wystraszone. Przegrywaliśmy kilkoma punktami, ponieważ Amber i jej koleżanki naprawdę dobrze grały. Camille i Lucy nie szło tak dobrze, ale także sobie radziły. Moja drużyna była słabsza. Nikt nie grał na wysokim poziomie, tylko Vi i jakaś inna dziewczyna odbierały piłki w miarę dobrze. 
Zaserwowałam. Piłka poleciała tak idealnie, że nawet Amber nie dała rady jej odebrać. Kolejny strzał. Punkt dla nas. Nadrobiłam stracone punkty i wyrównałam do remisu. Dziewczyny popełniły błąd i musiałyśmy oddać piłkę dla przeciwników. 
Teraz ja odbierałam wszystkie piłki, bo dziewczyny zyskały zaufanie do mnie. Rozgrywałam "na trzy" z Vi i zdobywałyśmy kolejne punkty. 
Wygrałyśmy 25:22. Przybiłam piątki mojej drużynie, a także rywalom. Wszyscy gratulowali mi świetnej gry, a pani zaproponowała, żebym dołączyła do szkolnej drużyny siatkarskiej. Z chęcią się zgodziłam. Trochę pożałowałam decyzji, kiedy dowiedziałam się, że kapitanem jest nie kto inny, jak nasza kochana Amber. 
Po szkole poszłam pochwalić się tatuażem kapłance. Pogadałam z nią chwilę i wróciłam do internetu. 
Kolejne tygodnie mijały spokojnie. Chodziłam do szkoły, na treningi, uczyłam się o swojej mocy, rozmawiałam z kapłanką i boginią Sati. Nawiązywałam nowe znajomości, pogłębiałam przyjaźnie, poznawałam nauczycieli.
I psułam sobie nerwy z powodu Arona, który cały czas bezczelnie mnie zaczepiał w niemiły sposób. 

piątek, 28 kwietnia 2017

Rozdział 7

Wstałam wcześnie rano, ubrałam się, uczesałam i zeszłam na śniadanie. Nie oczekiwałam, że kogoś tam spotkam, bo wszyscy jeszcze spali. Usmażyłam sobie jajka, wzięłam chleb i usiadłam w kącie stołówki. Powoli jadłam, wpatrując się tępo w siedzenie naprzeciwko mnie. Nagle ktoś zajął to miejsce. Otrząsnęłam się i szybko przełknęłam to, co miałam w ustach. Prawie się zadławiłam, kiedy zobaczyłam, że przede mną siedzi nie kto inny, jak słynny Aron.
- Kogo my tu mamy? Słodka Melanie Blackbird - zaśmiał się szyderczo.
Serce zabiło mi szybciej, kiedy nazwał mnie słodką, ale postanowiłam się ogarnąć.
- Skąd wiesz jak się nazywam? I kim w ogóle jesteś? - udawałam, że go nie kojarzę.
- Nazywam się Aron Mayer. Twoja osoba zaciekawiła mnie, kiedy bezczelnie wlazłaś mi na tor podczas mojego treningu, więc postanowiłem dowiedzieć się o Tobie czegoś więcej.
Chociaż wszystko we mnie buzowało i ledwie trzymałam uczucia na wodzy, nic nie mówiłam i starałam się unikać jego wzroku. W spokoju dalej jadłam swoje śniadanie, ledwo przełykając kawałki jedzenia. Czekałam, aż sobie pójdzie, ale to nie miało nastąpić szybko. Zaczęłam się niecierpliwić i coraz bardziej stresować. Wiedziałam, że próbuje wymusić na mnie lęk przed nim i szacunek.
- Więc czego ode mnie chcesz? - zapytałam, podnosząc ostatni kęs chleba do ust.
- Masz w sobie coś, co mnie niezwykle drażni i....
- No więc lepiej mnie unikaj, nie zepsujesz sobie nerwów - przerwałam mu i uśmiechnęłam się chytrze.
Chyba nie spodziewał się takiej reakcji, więc zrobił zdziwioną minę, ale trwało to zaledwie chwilę. Później spiął się i wyglądał na urażonego tym, że mu przerwałam.
- Miło było Cię poznać, Aronie - uśmiechnęłam się ponownie, zabrałam talerz i pomaszerowałam w kierunku zmywarki. Po drodze widziałam jeszcze jego spojrzenie, pełne pogardy, ale zaśmiałam się w duchu z satysfakcją, że udało mi się wyprowadzić go z równowagi i wróciłam do pokoju.
Spakowałam rzeczy do torby, obudziłam Lucy, aby nie spóźniła się do szkoły i zdążyła zjeść śniadanie i poszłam w stronę drzwi wyjściowych. Kiedy znalazłam się na zewnątrz, wzięłam głęboki wdech i poczułam, jak świeże poranne powietrze wypełnia moje płuca. Z radością postawiłam kilka kroków, nie myśląc nawet o tym, gdzie idę. Wtedy przypomniałam sobie o wizycie u kapłanki. Szybko zwróciłam się w stronę świątyni.
Zapukałam, ale nikt się nie odezwał. Traktowałam to miejsce bardziej jako dom Avril, niż miejsce modłów. Dlatego zawsze z grzeczności pukałam, chociaż nie było to wymagane. Powoli weszłam do budynku i od razu skierowałam wzrok w stronę schodów, na których już stała piękna kobieta w przewiewnej białej sukni. Jej włosy sięgały aż do pasa i splecione były w warkocz. Od razu wykonałam gest na przywitanie, skrzyżowałam dłonie na klatce i pochyliłam się. Ona zrobiła to samo, kiedy tylko zeszła ze schodów.
- Dowiedziała się pani czegoś o mnie? - zapytałam.
- Mów mi Avril - uśmiechnęła się promiennie - Niestety, w żadnych źródłach nie ma opisanego Twojego przypadku. Ja także nie spotkałam się nigdy z niczym takim. Musisz być naprawdę albo bardzo wyjątkowa albo... - nie dokończyła. Zapewne chciała powiedzieć coś, co mogłoby mnie urazić.
- Myślę, że powinnaś sama zapytać o to boginię. Ona zna odpowiedzi na wszystkie pytania. W końcu to ona nadała Ci moc - wskazała mi drzwi do głównego pomieszczenia w świątyni.
Niechętnie weszłam do środka. Zajęłam miejsce w jednej z ławek przed pomnikiem bogini Sati. Na początku wydawało mi się to strasznie głupie. Wcale nie chciałam rozmawiać z kamiennym posągiem. Myślałam, że będzie to polegało na tym samym, co modlitwa chrześcijańska. Ja będę coś mówiła, a Bóg i tak mi nie odpowie. Nie wiedziałam jak bardzo się mylę.
- Bogini, bardzo mnie zastanawia, dlaczego obdarowałaś mnie mocą, ale nie podarowałaś mi tatuażu. Czuję się przez to odmienna. Czy moja moc jest tymczasowa? Czy tylko ją sobie... wymyśliłam? - szeptałam.
Nie oczekiwałam niczego, myślałam, że tak to się skończy. Nagle jednak poczułam powiew wiatru, usłyszałam cichy śpiew ptaków, poczułam naturę. Zakręciło mi się w głowie, poczułam się słabo. Osunęłam się z ławki i upadłam na podłogę. Jakaś siła kazała mi zamknąć oczy. Nie mogłam wziąć oddechu. Strasznie się bałam, nie wiedziałam, co się ze mną dzieję. Myślałam, że umieram. Chciałam krzyczeć, wzywać pomocy, ale nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Zaczęłam się dusić i panicznie próbować złapać oddech, choć trochę powietrza. Kątem oka zobaczyłam, że w moją stronę biegnie kapłanka. Ukucnęła przy mnie, objęła moją twarz dłońmi. Zaczęła coś szeptać. Jej oczy zrobiły się prawie zupełnie białe.
Nagle poczułam zupełną ulgę i spokój. Wszystko ucichło. Nadal nie mogłam oddychać, ale wcale się tym nie przejmowałam. Wszystko zdawało się być takie beztroskie i obojętne. Pozwoliłam sobie odpocząć i straciłam przytomność.
Obudziłam się i zobaczyłam przed sobą przepiękną kobietę. Biło od niej cudowne światło, które kusiło mnie, aby do niej podejść. Tak też zrobiłam.
- Witaj, Melanie. Jestem Sati. Zadałaś mi pytanie, więc postanowiłam, że Ci na nie odpowiem. Jednak nie mogę udzielić Ci zupełnej odpowiedzi. Nie martw się, z Twoją mocą wszystko jest w porządku. Jest stała i wyjątkowa. Ty jesteś wyjątkowa. Musisz jedynie czekać - uśmiechnęła się łagodnie.
Nie zdążyłam się odezwać, kiedy ziemia się pode mną zapadła i zaczęłam spadać długim, ciemnym tunelem. Gdy byłam już na samym dole i miałam uderzyć o dno, ocknęłam się.
Teraz leżałam w ramionach kapłanki. Głaskała moje włosy i powtarzała cały czas moje imię. Jej oczy znowu były normalne. Delikatnie się podniosłam i usiadłam.
- Czy ja zemdlałam? - zapytałam, niczego nie pamiętając.
- Sati wzięła Cię na rozmowę.
- Jest cudowna - nagle wszystko mi się przypomniało - Ale sam etap ,,przejścia" do niej nie jest najlepszym przeżyciem - zaśmiałam się.
- Wiem - pokiwała ze zrozumieniem - Wiele razy sama to przeżywałam, dlatego przyszłam Ci na pomoc z moją mocą, żebyś tak bardzo nie cierpiała. Za pierwszym razem można się poważnie wystraszyć, ale ja już się przyzwyczaiłam.
- Która godzina?! - spojrzałam na zegarek zdenerwowana.
- 10.20, kochanie.
- Jak to możliwe? Leżałam tu 4 godziny?! Co ze szkołą?
- Spokojnie, zwolniłam Cię. Wyjaśniłam wszystko dyrektorowi, rozumie takie sprawy. Wróć do internatu, najlepiej coś zjedz i odpocznij. To trudne przeżycie.
Pokiwałam głową, podziękowałam za wszystko i opuściłam świątynię. Wróciłam na stołówkę, jednak nie miałam ochoty nic jeść. Czułam, że szybko wszystko zwrócę. Usiadłam przed jednym z telewizorów w salonie i oglądałam poranne wiadomości. Wtem ktoś przeskoczył przez oparcie kanapy i usiadł obok mnie, kładąc rękę na moim ramieniu. Był to nieznajomy chłopak, więc szybko się odsunęłam. Przede mną pojawiło się jeszcze kilku innym, a wśród nich także Aron.
- Hej, to znowu ja - wyszczerzył się złowieszczo.
- Czego chcesz? - zezłościłam się. Wcale nie miałam ochoty z nim gadać i poznawać tego dupka.
Zignorował moje pytanie i zaczął przedstawiać mi swoich kumpli, którzy nie byli jakoś wyjątkowo przystojni. Powiedziałabym, że raczej przeciętni.
- Od lewej: Sky - szybkość, Kasper - czytanie w myślach, Lucas - klonowanie, a ten tutaj - wskazał chłopaka, siedzącego obok mnie - to Ivan - prąd. Mnie już znasz - zaśmiał się na koniec.
- Super, bardzo mi miło - próbowałam udawać uprzejmą - Nie powinniście być teraz w szkole?
- Ty chyba też, słonko.
- Mam swoje powody - wywróciłam oczami.
Już miał zacząć coś mówić, kiedy podbiegła do niego jakaś dziewczyna i zaczęła namiętnie całować go w usta. Rozpoznałam, że była to Amber. Skrzywiłam się i natychmiast wyszłam z pomieszczenia. Obrzydliwe. Oby tylko nie zlizał jej tapety z twarzy...
Weszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Nagle zaczęła piec mnie szyja...

piątek, 21 kwietnia 2017

Rozdział 6

Wszyscy rozeszli się do swoich sypialni. Wciąż nurtowało mnie pytanie, kim jest ten chłopak. Jak na razie dowiedziałam się o nim tylko tego, że ma na imię Aron, jest ,,guru" szkolnej elity, laski na niego lecą, ma kilku dobrych kumpli, ale generalnie jest strasznym dupkiem.
Przez swoje zamyślenie mało rozmawiałam z Lucy. Wydawało mi się, że się na mnie obraziła. Kiedy w ciszy czytała książkę, podeszłam do niej i usiadłam obok.
- Hej, coś się stało? - zapytałam, delikatnie wyjmując książkę z jej rąk.
- Może - odparła i usiłowała odzyskać swój przedmiot.
- Obraziłaś się, że nie poczekałam na Ciebie? Wybacz, ale ten chłopak... Zdenerwował mnie, był bardzo niemiły. Nie zrobiłam mu nic złego i nawet przeprosiłam - wzruszyłam ramionami.
- Rozumiem - wyprostowała się - Jak było u kapłanki? Dowiedziałaś się czegoś o tym braku tatuażu?
- Niestety nie. Obiecała, że to sprawdzi i spotka się ze mną niedługo.
Później dowiedziałam się od Lucy, że dziewczyna, która na mnie wpadła należy do paczki Arona i ma na imię Amber. Właśnie takimi dziewczynami się otaczał, pustymi laleczkami z dużym biustem. Ucieszyłam się, że nie jestem w jego typie. Może i był nieziemsko przystojny, ale dla mnie liczył się charakter. A ten miał paskudny.
Następnie współlokatorka opowiedziała mi o swojej rodzinie, domu i zwierzętach. Okazało się, że mieszkała w niewielkiej wsi z rodzicami, którzy pracowali w polu. Nie czuła się gorsza z tego powodu, a nawet lubiła swoją małą miejscowość. Nie była zadowolona, kiedy dowiedziała się, że musi przeprowadzić się do internatu na trzy lata. Kochała swoje zwierzęta, a szczególnie koty, na których punkcie miała obsesję.
Ja także opowiedziałam jej trochę o sobie. Powiedziałam, że jestem z Domu Dziecka, nie znam swoich biologicznych rodziców i mi z tym dobrze. Rodzice adopcyjni bardzo mnie kochają i opiekują się mną jak mogą, ale są zbyt nadopiekuńczy i uważają mnie za niezdarę. Wiecznie powtarzają, że nie poradzę sobie w życiu i modlą się, żebym znalazła sobie zaradnego chłopaka, a później męża.
- Najlepiej, żeby dużo zarabiał, bo przecież pracy też sobie nie znajdę - wywróciłam oczami, na co Lucy zachichotała.
- Moi rodzice chcą, żebym uczyła się samodzielności i nie wtrącają się w moje życie prywatne - uśmiechnęła się z dumą - Masz chłopaka? - zapytała nagle z zaciekawieniem.
- Nie - skrzywiłam się.
- A miałaś? - dopytywała.
- Miałam, ale nie chcę tego wspominać.
Dziewczyna zaczęła nalegać, żebym coś jej o tym opowiedziała. Nie dawała mi spokoju, więc w końcu uległam.
- Miałam chłopaka. Nazywał się Will. Było to kilka lat temu, ale pamiętam to do dziś. Zmora tego związku nadal mnie męczy - zaśmiałam się sztucznie - Na początku wszystko układało się wspaniale. Po jakimś czasie zaczął być bardzo zazdrosny. Doszło do tego, że kontrolował całe moje życie. Miał hasła do moich kont na portalach społecznościowych i kiedy ktoś napisał, nawet koleżanka, robił awanturę. Tolerowałam to, bo wydawało mi się, że go kocham i nie zasługuję na nikogo lepszego. Ale kiedy pobił poważnie mojego kolegę za to, że powiedział mi <Cześć, Melka.> uznałam, że muszę to zakończyć. Kazałam mu się leczyć i takie tam.
- Wow! - zrobiła wielkie oczy - I zostawił Cię?
- Oczywiście, że nie. To byłoby zbyt proste. Zaczął dzwonić i pisać, przepraszać. Kiedy stanowczo powiedziałam NIE, zaczął mi grozić, że mnie zabije. Cholernie się bałam, ale zgłosiłam go na policję.
- Niemiła sprawa - skrzywiła się - Ja nigdy nie miałam chłopaka.
Później zeszłyśmy na kolację, która znacznie poprawiła mi humor. Zdziwiło mnie tylko zachowanie Taylora, który cały czas się we mnie wpatrywał. Uśmiechałam się do niego co jakiś czas, a on analizował moją twarz. Po zjedzeniu posiłku wszyscy zaczęli zbierać się do swoich pokojów. Szłam na równi z dziewczynami i dyskutowałam o nowym kremie na jędrną skórę, kiedy poczułam pociągnięcie do tyłu. Zatrzymałam się, dając znak dziewczynom, żeby szły dalej. Okazało się, że to Oliver coś ode mnie chciał.
- Przejdziemy się? - zapytał prawie szeptem.
- Spoko, czemu nie - uśmiechnęłam się miło i udaliśmy się w stronę drzwi.
Na początku pytał mnie o moją rodzinę, zainteresowania, pierwszy dzień w szkole. Rozmowa przebiegała przyjemnie, ale wydawał się być strasznie spięty.
- Chciałbym Ci coś powiedzieć. Znamy się krótko, zaledwie kilka dni, ale już od samego początku... Po prostu chodzi o to, że widzę jak Tay na Ciebie patrzy... On świetnie radzi sobie z dziewczynami, jest silny i przystojny... Chciałem Ci powiedzieć, że mi się... no ten... wiesz... - jąkał się.
- Oliver, być może wiem, co masz na myśli, ale proszę Cię, nie dokańczaj swojej wypowiedzi. Dopiero co się tu wprowadziłam, chcę się po prostu przyzwyczaić, dowiedzieć trochę o tym, co się ze mną dzieje... Nie utrudniaj mi tego, proszę - skrzywiłam się, spojrzałam przepraszająco na jego smutną minę i uciekłam w stronę internatu. Wbiegłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i zapadłam w głęboki sen.



Witam po baaaardzo długiej przerwie. Wybaczcie, że robię sobie takie urlopy już na początku, ale po prostu straciłam wenę twórczą na długi czas :/

czwartek, 5 stycznia 2017

Rozdział 5

Nie miałam czasu ani ochoty na czekanie na Lucy. Spotkanie z tym chłopakiem za bardzo mnie zdenerwowało i nie miałam siły słuchać gadania współlokatorki. Bardzo ją lubiłam, ale czasami była męcząca. Postanowiłam, że pójdę sama do świątyni, a jej później jakoś to wytłumaczę. 
Tym razem kapłanka już na mnie czekała, jakby wiedziała kiedy się zjawię. Przywitała mnie jak wcześniej, na co odpowiedziałam jej tym samym. Zaprosiła mnie na górę. Pokonując ogromne schody trochę się zmęczyłam. Było ich naprawdę wiele. Ona zaś nie miała nawet przyspieszonego oddechu. Czyżby miała jakiś wyjątkowy dar? A może po prostu już się do tego przyzwyczaiła... 
Za drzwiami krył się całkiem spory pokój, a właściwie dwa. Jeden z nich był sypialnią kobiety. Stało tam łóżko z baldachimem, kanapa i dwa fotele oraz duża półka z książkami. W oczy rzucała się spora ilość kwiatów i kadzidełek. Po głębszym wdechu, dostałam lekkich zawrotów głowy. Kadzidełka nie pachniały jak w chrześcijańskim kościele. Była to bardziej woń kwiatów, które mieszała się z dymem. 
W drugim pokoju, do którego prowadziły kolejne drzwi, znajdowały się dwie pudrowe kanapy, stojące naprzeciwko siebie i stolik między nimi. W zagłębieniach pomieszczenia można było dostrzec figurki bogini. W tym pokoju nie czuć było kadzidełek. Unosił się tu raczej zapach delikatnych kobiecych perfum. 
Kapłanka Avril wskazała mi miejsce na jednej z kanap, a sama usiadła na drugiej, tak że mogłyśmy patrzeć sobie w oczy. Zapytała czy nie zechcę się czegoś napić. Pokiwałam przecząco głową. Chciałam po prostu z nią porozmawiać i dowiedzieć się kilku rzeczy. Nie miałam czasu na głupie pogaduchy. 
- Jaką masz moc, kochanie? - zapytała spokojnym głosem. 
- Potrafię władać wodą - odpowiedziałam prawie szeptem. 
- Ooo... - zaciekawiła się - to ciekawe. 
Spojrzałam na nią pytająco, lecz ona chyba nie zamierzała kontynuować tego tematu. Poprawiła się na kanapie i wygładziła swoją piękną, białą suknię. 
- Co chciałabyś wiedzieć? - powróciła do rozmowy. 
- Opowiedz mi coś o bogini. Czy każdy musi w nią wierzyć? 
- Nie. Sati to niezwykła bogini. Uczymy się od niej spokoju i opanowania. Pokazuje nam jak zachować równowagę między pozornymi sprzecznościami ludzkiej natury. Jest dla nas uosobieniem piękna i wdzięku. Modlimy się do niej zawsze, kiedy mamy jakieś troski, ale nie tylko. Raz w miesiącu obchodzimy obrzędy Pełni Księżyca, aby ją czcić i dziękować za dary, jakimi nas obdarzyła. Co do Twojego pytania, nie każdy musi w nią wierzyć. Nie mogę zmusić nikogo do zmienienia swojej wiary. Przekonasz się jednak, że tak jest lepiej. Możesz wierzyć w swojego boga, ale nie zmuszaj do tego innych. My tolerujemy Twoją wiarę, Ty tolerujesz naszą. Jednak nie masz wtedy wstępu na obrzędy. 
- Rozumiem. Mam jeszcze jedno pytanie... Jest trochę kłopotliwe. 
W tej chwili spojrzałam na jej szyję. Widniał na niej piękny tatuaż, przedstawiający gołębicę. Już wiedziałam, skąd wzięło się u mnie to porównanie. Rysunek był bardzo rozbudowany. Gwiazdy i kwiaty sięgały od szyi po ramiona, plecy, a nawet dekolt. Chwilę wpatrywałam się w to arcydzieło bogini, a później ponownie się odezwałam. 
- Na czym polega Twoja moc? 
- Potrafię kontrolować nastrój innych. Mogę ich uspokoić, zdenerwować, a nawet doprowadzić do rozpaczy. Umierających przygotowuję do śmierci i pokazuję im ją w jak najdelikatniejszy sposób, sprowadzam na nich spokój. Jest to moc podobna do bogini, dlatego zostałam jej kapłanką. Taką moc posiada także wicedyrektorka szkoły, lecz u niej jest to jedynie początkowe stadium. Moc nigdy nie rozwinęła się u niej w pełni. I tak już zostanie. 
- To wspaniała moc, ale może być też zdradliwa - pomyślałam - Masz piękny tatuaż - powiedziałam już na głos. 
- Dziękuję. Nie rozumiem dlaczego Ty ukrywasz swój za włosami. Na pewno jest niezwykły, jak Ty Melanie. 
- Dlaczego uważasz, że jestem niezwykła? - zapytałam zaciekawiona. 
Avril chwilę się zastanowiła. Po jej wyrazie twarzy można było się domyślić, że prowadzi wewnętrzną walkę. Czy było we mnie coś wyjątkowego? Myślałam raczej, że będę przeciętna lub gorsza... 
- Posłuchaj... Panowanie nad wodą i ogniem to najbardziej niespotykane moce. Ci, którzy zostali tym obdarzeni są naprawdę rzadko spotykani. W historii było ich zaledwie kilku. Jesteś wyjątkowa, Melanie. Pokaż mi swój tatuaż, chcę go zobaczyć - nachyliła się w moją stronę. 
Zszokowało mnie jej wyznanie. Tacy jak ja rodzą się bardzo rzadko? Nie mogłam w to uwierzyć. 
- W tym problem, że nie mam tatuażu - powiedziałam zasmucona i odgarnęłam włosy. 
Kobieta zamarła. Chyba sama nie była pewna, co to może oznaczać. Zaczęła pytać szczegółowo o mój dar, a ja musiałam jej wszystko wyznać. Powiedziała, że musi to sprawdzić, odprowadziła mnie do drzwi i pożegnała. 
Wyszłam ze świątyni zawiedziona. Myślałam, że otrzymam odpowiedź na pytanie, które tak mnie dręczyło. Dlaczego nie miałam tatuażu? Wróciłam do internatu i skierowałam się w stronę kuchni. Przy jednym ze stołów zauważyłam paczkę moich przyjaciół, więc wzięłam szybko kawałek lasagne, którą ktoś przygotował dla wszystkich, i powędrowałam do nich. Zajęłam miejsce obok Vi i przywitałam się. 
- Jesteś w końcu. Dlaczego na mnie nie poczekałaś? Przecież miałyśmy iść razem - rzuciła się Lucy. 
- Przepraszam - spuściłam głowę - musiałam się wyciszyć w samotności. 
Przyjaciele stracili zainteresowanie moją osobą i wrócili do rozmawiania na swoje tematy. Jedynie Tay czasem na mnie zerkał i uśmiechał się delikatnie, a jednocześnie pytająco. W końcu dyskretnie się do mnie przysunął i zapytał, co się stało. 
- Zdenerwował mnie taki chłopak w stadninie. Wspaniale jeździł na koniu i zapatrzyłam się na niego, przypadkowo wchodząc na tor. Powiedział, że mam spadać i w ogóle był niemiły. Nieważne... 
- Jak wyglądał? - Tay spoważniał. 
- No, był raczej wysoki. Nie wiem dokładnie, bo siedział na koniu. Ogólnie bardzo przystojny. Miał chyba ciemne włosy, ale najbardziej w pamięć zapadły mi jego oczy. Były takie ciemne i tajemnicze... Trochę się go nawet wystraszyłam przez te oczy... - zaśmiałam się głupio, przywołując wspomnienia. 
- O mamuniu! - krzyknął. 
Nagle wszyscy odwrócili się w naszą stronę. Spojrzeli na nas zdziwieni, a wszystkie rozmowy ustały. 
- Co się takiego stało, naszej pięknej Meli, że tak krzyczysz, Tay? - zapytał Oliver, a już po chwili jego ręka spoczywała na moich ramionach, chociaż siedział w sporej odległości ode mnie. 
- Ona rozmawiała z Aronem! - wyszeptał, ale tak, aby każdy zrozumiał. 
Na twarzy każdego pojawiła się inna emocja. Camille wydała się nagle bardzo rozmarzona. Vi zacisnęła zęby i wydawała się być wkurzona. Oliver spoważniał i zabrał rękę. Lucy szeroko otworzyła usta, a Tay nadal siedział blisko i wyglądał na dumnego z siebie, za to że odkrył taką tajemnicę. 
- Przecież to najprzystojniejsze ciasteczko w całej szkole! Każda marzy, żeby z nim być! Tylko nieliczne dziewczyny mają możliwość zamienienia z nim chociaż słowa. Na mnie nawet nigdy nie spojrzał! - wykrzyczała Camille i wróciła do swoich rozmyślań nad chłopakiem. 
- Właśnie! To przewodniczący całej szkolnej elity! Wow! - zawtórowała Lucy. 
- Przestańcie. Może jest przystojny, ale to największy dupek jakiego znam. Bawi się uczuciami dziewczyn, wykorzystuje do swoich celów, a później zostawia je ze złamanym sercem - wkurzyła się Vi. 
- Nikogo nie traktuje poważnie, no może oprócz tych swoich koleżków... - dołączył się Oliver. 
- Chętnie bym mu przyłożył... - warknął Taylor - ale masz jednak szczęście, że się do Ciebie odezwał. 
- Co mówił? - wtrąciła znowu Lucy. 
- Nie był zbyt miły. Powiedział, że mam zejść z toru, bo mu przeszkadzam - skrzywiłam się. 
Wszyscy westchnęli, jakby wiedzieli o czym mówię. Wrócili do jedzenia, a ja zaczęłam się zastanawiać, co takiego jest w tym chłopaku. 
I dlaczego właśnie do mnie się odezwał? 

środa, 4 stycznia 2017

Rozdział 4

Moim oczom ukazała się piękna świątynia. Z zewnątrz budynek wydawał się niewielki, jednak w środku był ogromny. Naprzeciwko wejścia stała wielka rzeźba, przedstawiająca kobietę. Domyśliłam się, że była to Bogini. Zachwycała swą urodą. Wokoło niej stały różnokolorowe świece. Wyglądało to na ołtarzyk, przeznaczony do modlitwy. Po bokach stały ławki. 
Na prawo od wejścia dostrzegłam schody, prowadzące na górę. Było ich naprawdę wiele, a w dodatku zakręcały w kilku miejscach. Na końcu dostrzegłam pięknie zdobione drzwi. 
Nagle pojawiła się w nich kobieta. Olśniewała swą urodą, biło od niej mądrością i spokojem. Od razu skojarzyła mi się z białą gołębicą. Zaczęła schodzić na dół. Poruszała się bezszelestnie. Mogłoby się zdawać, że wcale nie dotyka stopami podłoża. Długi blond warkocz delikatnie falował na jej plecach podczas ruchu. Kiedy zeszła na dół, przełożyła go na ramię. 
- Witaj - powiedziała łagodnie i uśmiechnęła się, a następnie skrzyżowała ręce na sercu i pochyliła się. Zrobiłam to samo, nie wiedząc, co to tak naprawdę oznacza. 
- Z czym do mnie przychodzisz, drogie dziecko? - zapytała. 
Poczułam suchość w gardle. Tak bardzo zatraciłam się w zachwycaniu się ów kobietą, że zapomniałam co miałam powiedzieć. Ona zaś zaśmiała się ciepło i podeszła bliżej, co dodało mi nieco otuchy. 
- Nazywam się Melanie Blackbird. Pani jest kapłanką, tak? - uśmiechnęłam się głupio. 
- Tak, córko. Witaj w Świątyni Sati, naszej bogini. Ja jestem Avril, kapłanka. Zapytam ponownie. Jaki jest powód Twojej wizyty? 
- Chciałabym porozmawiać o Sati, a także zapytać o kilka rzeczy związanych z tym miejscem. 
- Nie opowiem Ci niczego o tych budynkach. Możesz zapytać o to nauczycieli lub dyrektora. Jestem tu tylko od spraw duchowych i związanych z mocą - wyjaśniła krótko. 
- Nie do końca o to mi... - przerwałam. Wzięłam wdech i zaczęłam od początku - Chciałabym zapytać o tatuaże. 
- Rozumiem. A więc tatuaż... - zaczęła, ale nie dałam jej szansy skończyć. Nie miałam teraz czasu. 
- Myślę, że to rozległy temat, a śpieszę się do szkoły. Właściwie chciałam tylko umówić się na wizytę później - skrzywiłam się, bo wydało mi się, że jestem niemiła. 
- Nie jestem pedagogiem, z którym trzeba ustalać jakieś terminy spotkań. Przyjdź, kiedy będziesz miała ochotę. 
Pożegnałam się z kapłanką i wyszłam ze świątyni. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przez całą wizytę napinałam mięśnie. Rozluźniłam się i ruszyłam pewnym krokiem w stronę szkoły. Miałam jeszcze pół godziny do rozpoczęcia lekcji, więc zaczęłam poszukiwanie odpowiedniej sali. Na planie zajęć napisane było : ,,NOM, sala 112". Idąc korytarzem spoglądałam na numerki drzwi. Weszłam na drugie piętro i dopiero tam odnalazłam klasę. 
Była otwarta, więc po cichu weszłam. Zastałam tam kilkoro uczniów, którzy byli zajęci swoimi sprawami i nie zwracali uwagi na mnie. Zajęłam miejsce w najmniej widocznej ławce, a później wyciągnęłam notatnik. Usłyszałam wibracje telefonu. Dzwoniła mama. 
- Cześć, mamo - przywitałam się. 
- Witaj, córeczko. Co tam u Ciebie? Wstałaś już? Jadłaś śniadanie? Jakie masz lekcje? Podoba Ci się tam? Nie tęsknisz? Bo my bardzo. Dzwoniłam do dyrektora chyba ze 100 razy, ale powiedział, że nie zajmuje się rodzinnymi sprawami. Chciałam, żeby powiedział Ci, że tęsknimy... - zalała mnie paplaniną. 
- Mamo... Nie mogę teraz rozmawiać, zaraz zaczną się zajęcia. Odezwę się później, pa. Kocham Cię - zakończyłam rozmowę, zanim zdążyła coś odpowiedzieć. Naprawdę miałam dość jej nadopiekuńczości. Przesadzała. W końcu byłam już dużą dziewczynką i potrafiłam poradzić sobie sama. 
Odłożyłam telefon do torebki i oparłam łokcie o blat. Niedługo potem zadzwonił dzwonek i klasa zapełniła się uczniami. Następnie do pomieszczenia weszła nauczycielka (równie piękna jak inne) i kazała nam zająć miejsca. Sprawdziła listę obecności, a później przedstawiła mnie zgromadzonym. 
Właśnie siadałam do ławki, kiedy do sali wbiegła zdyszana Lucy. 
- Prze...przepra...przepraszam za spóźnienie - wydusiła - Zaspałam. Nikt mnie nie obudził... 
Spojrzałam na nią z urazą, ale kiedy puściła mi oczko, od razu parsknęłam śmiechem. Byłam pewna, że nie można się z nią nudzić. 
Zajęła miejsce obok mnie i wyjęła podręcznik. Chwilę odpoczęła, a później zapytała mnie o przebieg wizyty w świątyni. Opowiedziałam jej wszystko i wyjawiłam plany na popołudnie. Zaproponowała, że odprowadzi mnie tam po obiedzie. 
Skupiłam się na lekcji. Zdziwiło mnie to, że wcale nie używaliśmy zeszytów ani notatników. Korzystaliśmy tylko z podręcznika. Zajęcia były bardzo ciekawe. Dowiedziałam się dużo o rodzajach mocy, jakie można posiadać. Po tym co mówiła nauczycielka, nie każda moc była odbierana jako dar. Czasami objawiała się niemal jako przekleństwo. 
Moją następną lekcją była sztuka. Słuchaliśmy na niej różnych utworów pisarzy, wykonywanych przez uczniów ze starszych klas. Mieli naprawdę niezwykły talent. Ich mowa zapierała dech w piersiach. Nigdy wcześniej nie miałam okazji słuchać tak pięknie recytowanych wierszy. 
Następne lekcje były podobne do tych z normalnej szkoły. Matematyka, przyroda, a nawet wychowanie fizyczne. Cieszyłam się, bo nikt nie zadał pracy domowej. Nie robiono tego w tym miejscu. Nauczyciele uważali, że szkoła to miejsce do nauki, a w internacie musimy odpoczywać. 
Ostatnie zajęcia tego dnia  miały na celu nauczyć mnie jazdy konnej. Nie mogłam się tego doczekać. Wyobrażałam sobie, jak mknę na koniu, a włosy falują mi na wietrze. Wszystkie moje marzenia prysły jak bańka mydlana, kiedy usłyszałam przemowę nauczyciela. Był najgorszy ze wszystkich pedagogów z tej placówki. W ogólne nie przejmował się, że jestem na tych zajęciach nowa i nic nie potrafię. Kazał zrobić reszcie ,,to, co zawsze''. Ponadto dowiedziałam się, że na pierwszym roku wcale nie będziemy jeździć na tych pięknych zwierzętach. Nawet na nie nie wsiądziemy. W zamian za to będziemy musieli sprzątać ich boksy i karmić. To by było na tyle z kontaktu ze zwierzęciem. Większość czasu będziemy poświęcać uczeniu się teorii. 
Kiedy wszyscy rozeszli się po narzędzia do sprzątania, ja zostałam na środku i nie wiedziałam, gdzie się podziać. Domyśliłam się, dlaczego żadne z moich nowych znajomych nie wybrało tego przedmiotu. Zapewne znali tego nauczyciela, a karmienie i sprzątanie po koniu nie należało do ich ulubionych zajęć. 
Mężczyzna spojrzał na mnie groźnie i zapytał swoim niskim głosem: 
- A Ty kto? 
- Nazywam się Melanie Blackbird. Jestem nowa, to moje pierwsze zajęcia. 
- Ach, tak... - złagodniał - Chodź ze mną. 
Zaprowadził mnie do jakiegoś pomieszczenia i kazał usiąść na kanapie, a sam wziął jakąś kartę i zajął miejsce obok mnie. 
Nie był stary, wręcz przeciwnie. Wyglądał na 25-30 lat. Miał kruczoczarne włosy i delikatny zarost. Można powiedzieć, że zachwycał urodą, ale zniechęcał charakterem. Położył rękę na moim kolanie, przez co poczułam dyskomfort. Nie zdążyłam zareagować, ponieważ zaczął mówić. Musiałam wypełnić kartę zgłoszeń na zajęcia jazdy konnej. Jak się okazało, nie wystarczyło to, że chcę brać udział w tej lekcji. Musiał sprawdzić czy się do tego nadaję. Póki co kazał mi wrócić na salę i popatrzeć na pracę innych. Tak więc zrobiłam. 
Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam, że po sali biega koń. Nie był on puszczony wolno. Na jego grzbiecie siedział bardzo przystojny chłopak, którego widok sprawił, że nie mogłam nabrać powietrza do płuc. Szłam przed siebie jak zombie, pchana pragnieniem poznania tajemniczego jeźdźca. Wyglądało na to, że trenuje. 
W pewnej chwili skierował bieg konia prosto na mnie i zatrzymał się dopiero, kiedy znalazł się tuż przede mną. 
- Złaź stąd - zabrzmiał groźnie. 
- Słucham? - ocknęłam się. 
- Zejdź z toru, przeszkadzasz mi. 
- A, tak. Wybacz, nie chciałam. Twoja jazda przyciągnęła moją uwagę... - zaczęłam się tłumaczyć.
- Po prostu wyjdź - przerwał mi. 
Zabrzmiał dzwonek. Wyszłam z budynku i skierowałam się do świątyni. 

wtorek, 20 grudnia 2016

Rozdział 3

Musiałam wstać wcześniej niż zwykle. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że lekcje zaczynają się tutaj później niż w normalnych szkołach. Myliłam się. Wszystko przebiegało tu bardzo podobnie jak w każdej placówce edukacyjnej.
Zaspana poszłam do łazienki. Przebrałam się w wygodne jeansy i koszulkę, a na to nałożyłam mundurek, który wpasował się do mojego stroju. Uczesałam się i starannie umyłam zęby. Postanowiłam też, że zrobię delikatny makijaż, ponieważ musiałam zakryć worki pod oczami.
Nie spałam najlepiej. Cały czas się budziłam i nie potrafiłam zasnąć na dłużej. Kiedy już udało mi się zdrzemnąć, śnił mi się jakiś koszmar, który ponownie mnie budził. Obawiałam się, że zasnę na jakiejś lekcji.
Wyszłam z pomieszczenia i zapakowałam do torebki wszystkie niezbędne rzeczy, m.in. długopis, notatnik i telefon. Obudziłam Lucy, która jeszcze spała i zawiadomiłam ją, że idę zjeść śniadanie. Spojrzała na mnie zdziwiona, a później skierowała wzrok na zegarek. Pewnie była zaskoczona godziną. Była 6.00. Lekcje zaczynały się dopiero za 2 godziny, a ja już byłam gotowa do działania. Nic by mi nie dało pozostanie w łóżku, gdyż i tak nie zmrużyłabym oka. Poza tym, nie chciałam spóźnić się na zajęcia.
Zeszłam na dół i skierowałam się do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki mleko, a z szafki swoje ulubione płatki (na szczęście je kupowali). Przyrządziłam jedzenie i zajęłam miejsce przy jednym ze stolików na uboczu. Stołówka świeciła pustkami. Normalni uczniowie o tej porze jeszcze spali, ale nie ja. Od zawsze miałam obsesję na punkcie czasu. Nienawidziłam się spóźniać, było to dla mnie niedopuszczalne. Uważałam, że można w ten sposób okazać komuś brak szacunku. Wolałam przyjść wcześniej nawet pół godziny i czekać, niż zjawić się na ostatnią chwilę lub po czasie.
W poprzednim życiu zawsze zjawiałam się przed znajomymi. Kiedy umawialiśmy się, np. do kina, przychodziłam dużo wcześniej przed rozpoczęciem filmu. Znajomi byli na mnie źli i mówili, że nie chcą, żebym tak na nich czekała, bo czują się, jakby byli zawsze spóźnieni. Śmiałam się z tego, czasami przepraszałam, ale nigdy nie zmieniłam swoich zasad.
W spokoju spożywałam posiłek i rozmyślałam nad tym, jaką lekcję wybrać. W końcu zdecydowałam się na jazdę konną. Konie to duże i piękne zwierzęta, a jeszcze nigdy nie miałam okazji przebywać w ich pobliżu. Pomyślałam, że może to być super oderwanie od stresujących lekcji.
Kiedy skończyłam jeść, wstałam i chciałam odłożyć naczynie do zmywarki. W misce zostało jeszcze trochę mleka, ale nie lubiłam go wypijać bez płatków, więc zawsze oddawałam je kotom, które przychodziły pod nasz dom. Tutaj, niestety, musiałam je wylać. Szłam w kierunku kuchni, kiedy nagle ktoś na mnie wpadł. Pod wpływem uderzenia rozlałam mleko na podłogę i na osobę, która na mnie wpadła, a sama upadłam.
- Yyyy... - zaczęłam, chociaż nie bardzo wiedziałam, co mam powiedzieć. Przecież to nie moja wina, nie miałam za co przepraszać.
- Uważaj jak łazisz, krowo! - usłyszałam gniewny, wysoki głosik.
Spojrzałam w górę i zobaczyłam tlenioną blondynkę z przesadnym makijażem i dużymi piersiami, które nie wyglądały zbyt naturalnie.
- Wybacz, ale to Ty na mnie wpadłaś. Mimo wszystko przepraszam, że ubrudziłam Ci bluzkę. - przewróciłam oczami i podniosłam się. Nie chciałam zaczynać jakichś konfliktów w nowej szkole. Wolałam mieć przyjaciół lub przynajmniej być obojętna większości ludzi.
- Stul pysk! - krzyknęła i odeszła oburzona.
Stanęłam jak wryta. Co za małpa! Przeprosiłam ją pomimo braku mojej winy w tej sytuacji, a ona śmie tak do mnie mówić!
Moje przemyślenia przerwał głos jakiegoś chłopaka.
- Wszystko w porządku? - poczułam silny i zdecydowany uścisk na ramieniu, jednak był od przepełniony ciepłem i troską.
- Tak - uśmiechnęłam się do Taylora.
- Zaraz pomogę Ci to posprzątać. - popędził po jakąś ścierkę.
Kiedy wrócił, sprawnie pozmywał podłogę i zabrał miskę, która na szczęście ocalała. Potem wrócił ze swoim jedzeniem i zaproponował zajęcie miejsca przy stoliku. Chciałam już iść do szkoły, ale nie potrafiłam mu odmówić.
- Więc dlaczego znalazłem Cię stojącą nad rozlanym mlekiem i miską na ziemi? - zapytał między kęsami kanapki.
Poczułam uścisk w brzuchu. Miałam przeczucie, że nie powinnam mówić mu o tej dziewczynie i o całym tym zajściu.
- Zaczepiłam się i upadłam. Właśnie miałam odkładać miskę no i... cóż... tak wyszło - skierowałam wzrok na swoje palce i próbowałam ukryć zestresowanie.
- Jak odkryłaś swoją moc? - zaczął inny temat.
- Ymmm... Kiedy rodzice powiedzieli mi, że jestem adoptowana, zdenerwowałam się i wtedy poczułam mrowienie w żyłach, a potem z moich dłoni zaczęła lecieć woda. - starałam się brzmieć naturalnie.
- Ja zacząłem podnosić głazy i samochody - zaśmiał się. W odpowiedzi również się uśmiechnęłam. Nastała chwila ciszy, ale później Tay znowu zaczął:
- Jaka masz dziś pierwszą lekcję?
Szybko sprawdziłam plan lekcji i odpowiedziałam:
- N...O...M - skrzywiłam się.
- Nauka o mocach - szybko wyjaśnił mi ten skrót - Ciekawa lekcja. Na pierwszym roku uczymy się ogólnie o wszystkich mocach, a w następnych latach zostaniemy podzieleni na grupy, tj. żywioły, moce fizyczne i inne takie. Tak, żeby zgłębić wiedzę o swojej mocy.
- Jasne, reszta lekcji wydaje się zrozumiała. Dzięki - uśmiechnęłam się głupio.
Przyjemnie rozmawiało mi się z nowym kolegą, ale kiedy zauważyłam, że jest już 6.50 udzieliła się znowu moja obsesja.
- Wybacz, ale muszę już iść - skrzywiłam się.
- Lekcje są dopiero za godzinę, spokojnie - chyba zauważył moje zestresowanie.
- Musze jeszcze coś załatwić - wstałam i odeszłam od stolika, machając przy tym chłopakowi.
Po drodze zahaczyłam o kuchnię, zrobiłam kanapkę i pobiegłam do pokoju. Lucy jeszcze spała, więc ją obudziłam.
- Tutaj masz śniadanie. Szykuj się, musisz iść ze mną do kapłanki.
Dziewczyna spojrzała na mnie zmrużonymi, zaspanymi oczami. Patrzyła na mnie, jak na wariatkę.
- Możemy iść do niej po szkole - odparła cicho i ponownie ułożyła się na poduszce.
- Ale chcę przynajmniej umówić się z nią na spotkanie - nalegałam.
- To niepotrzebne, ale jeśli chcesz to idź. Znasz drogę - odwróciła się i udawała, że już śpi.
- Ale... - zawiesiłam się. Chciałam jej powiedzieć coś w stylu ,,Przecież obiecałaś, że tam ze mną pójdziesz", ale zrezygnowałam. Nie chciałam wyjść na desperatkę i nieudacznicę.
Zrezygnowana opuściłam pokój, a przed tym wzięłam z wieszaka kurtkę. Naciągnęłam ją na siebie i opuściłam internat.
Wzięłam głęboki wdech, rozkoszując się świeżym powietrzem. Skręciłam w stronę Świątyni, a kiedy już tam dotarłam, zapukałam. Nikt nie odpowiedział, więc powtórzyłam czynność. Kiedy i tym razem nie otrzymałam odpowiedzi, postanowiłam, że sama wejdę do środka.

Witajcie! Na wstępie przepraszam, że taki krótki rozdział, ale niedługo (mam nadzieję) pojawi się nowy. Może jeszcze przed świętami! Dziękuję za wszystkie wyświetlenia! Przepraszam też za ewentualne błędy. 

wtorek, 13 grudnia 2016

Rozdział 2

Patrzyłam na nią z przerażeniem i czekałam, aż powie coś więcej. Czy byłam inna? Może tak naprawdę nie miałam żadnej mocy i coś sobie wymyśliłam? Nie, to niemożliwe. Przecież wiele razy posługiwałam się strumieniami wody, które wypływały z moich dłoni.
- Co Ty mówisz? - przerwałam ciszę.
- Poważnie, chodźmy do lustra. Sama zobaczysz.
Już miałyśmy wstać i udać się do najbliższego zwierciadła, aby obejrzeć dokładniej moją szyję, kiedy usłyszałam za sobą głosy. Odwróciłam się i ujrzałam dwie dziewczyny. Jedna była niższa, miała różowe, krótkie włosy, a druga nieco wyższa,  o niebieskich oczach i ciemnorudych włosach.
- Hej, dziewczyny. Poznajcie Melanie Blackbird,  jest nowa. - powiedziała Lucy, przy czym zręcznie odgarnęła moje włosy na ramię, aby zasłoniły moją szyję.
- Cześć, jestem Camille. Miło Cię poznać. - uśmiechnęła się rudowłosa.
- A ja jestem Vi. - zawtórowała druga.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się przyjaźnie. Lucy wyjaśniła, że dziewczyny są przyjaciółkami, mieszkają w jednym pokoju. Mocą Cam było panowanie nad żywiołem wiatru, za to Vi potrafiła przewidywać przyszłość. Wyższa z dziewczyn miała tatuaż w kształcie małej trąby powietrznej, a druga zarys kuli, takiej jakiej używają cyganki do wróżenia.
Dowiedziałam się też, że obie, razem z Lucy i dwoma innymi osobami, których jeszcze nie znałam, stanowią paczkę przyjaciół.
Usiadłyśmy ponownie do stołu, w zwiększonym gronie, i kontynuowałyśmy jedzenie. Vi i Camille opowiadały o lekcjach w szkole, ale nie słuchałam ich, ponieważ moje myśli powędrowały znowu do braku tatuażu na mojej szyi.
- Przepraszam, dziewczyny. Jestem zmęczona podróżą i chciałabym trochę odpocząć. Chyba pójdę się położyć. -uśmiechnęłam się głupio.
- Jasne, oczywiście. - odpowiedziały chórem. - Może Cię odprowadzę? - zaproponowała Lucy.
- Nie, nie przejmuj się. Chcę się po prostu zdrzemnąć.
Pokiwały głowami, a ja wstałam, jeszcze raz przeprosiłam i udałam się w kierunku pokoju. Na szczęście nie spotkałam po drodze nikogo, ponieważ wszyscy byli teraz na dole. Otworzyłam drzwi do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Już miałam próbować zasnąć, kiedy przypomniałam sobie o lustrze w łazience. Podniosłam się ponownie i w pomieszczeniu obok obejrzałam swoją szyję. Rzeczywiście, nie było na niej ani znaku jakiegokolwiek tatuażu. Zrezygnowana wróciłam do łóżka i po kilku chwilach zasnęłam.
Śniło mi się wybrzeże oceanu, wielkie fale i różne wodne zwierzęta. Piękny widok nagle został zasłonięty przez dziwną postać, której nie znałam. Kiedy miałam zobaczyć jej twarz, obudziło mnie szturchnięcie.
- Wstawaj, śpiochu. Przespałaś całe popołudnie. Niedługo będzie kolacja, a musisz jeszcze poznać kilka osób i zobaczyć swój plan zajęć. - mówiła moja współlokatorka.
Przetarłam oczy, uczesałam się i zeszłam z nią na dół.
Tam czekały już na nas Cam, Vi oraz dwóch chłopaków. Zestresowałam się, ponieważ nigdy nie potrafiłam dogadać się z płcią przeciwną. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam bliżej. Nie czekając aż ktoś przedstawi mnie, zrobiłam to sama.
- Cześć, jestem Melanie. Możecie mówić mi Mela. Władam wodą. - powiedziałam,  po czym wyciągnęłam przed siebie rękę w geście powitania.
Chłopcy popatrzyli na mnie z podziwem i zdziwieniem, a potem odwzajemnili gest.
- Taylor, siła. - powiedział napakowany brunet o ciemnych oczach.
- Oliver, wydłużanie. - rzekł ten drugi, zdecydowanie mniej umięśniony.
Zaczęłam zastanawiać się nad ich mocami, zapominając o zakończeniu powitania. Stałam jak słup z wyciągniętą przed siebie ręką. Nagle poczułam uścisk,  chociaż oboje stali jakieś 2 metry ode mnie. Spojrzałam na dłoń i rzeczywiście ktoś ją ściskał. Zorientowałam się w sytuacji i zauważyłam, że to Oliver znacznie wydłużył swoją kończynę, aby mi ją podać. Aha, więc to na tym polegała jego moc. Po chwili podszedł po mnie Taylor i powtórzył gest kolegi, ze znaczącą siłą. 
Zarumieniłam się, oczarowana ich zdolnościami. Potem obejrzałam ich tatuaże. Tay miał symbol napiętej ręki z mięśniem, a Oliver karykaturę wydłużonego człowieka.
Wszystkie tatuaże były naprawdę cudowne. Nie wyglądały jak rysunki amatora, ale artysty. Tatuaże jak na razie były tylko delikatnymi zarysami,  które kiedyś miały zmienić się w bardziej rozbudowane arcydzieła. Myśląc o tym, zasłoniłam bardziej swoją szyję. Nie wiadomo dlaczego, nie chciałam pokazywać braku wzoru. Jakaś wewnętrzna siła kazała mi to ukrywać. Może bałam się, że pomyślą, że nie mam mocy i wyrzucą mnie stąd, a wtedy umrę? Może nie chciałam, żeby ktoś pomyślał, że coś ze mną nie tak? Nie wiem. Nie wiedziałam.
Chłopaki zaproponowali, że przygotują nam jedzenie, na co chętnie się zgodziłyśmy. Wszystkie cztery zajęłyśmy duży stolik i czekałyśmy na jedzenie.
- Lecą na Ciebie. - powiedziała Vi.
- Przewidziałaś to? - zapytałam zaskoczona.
Żadna z nich nie zrobiła mi pokazu swojej umiejętności, więc nie do końca wiedziałam na czym to mogło polegać.
- Nie, ale widać to na pierwszy rzut oka. Popisują się. Przy nas tacy nie są, a jedzenie zazwyczaj robimy sobie same. - zaśmiała się.
- Tutaj masz swój plan zajęć, dyrektor kazał Ci go dać. - zmieniła temat Lucy.
- Tak jak każdy, możesz wybrać sobie jedną lekcję.  - zaczęła wyjaśnienia Cam.
- Do wyboru masz zajęcia teatralne, muzykę albo zajęcia w stajni. Nauka jazdy na koniu i takie inne. - dokończyła Vi. 
Od razu było widać, że jest bardziej przebojowa. Sam kolor włosów o tym świadczył. Mówiła w sposób wyluzowany i chyba nie zwracała na to uwagi. Ogólnie była bardziej obojętna i zdawało się, że nie jest typem dziewczyny, która patrzy tylko na czubek własnego nosa.
Camille także wydawała się być sympatyczna, ale chyba spędzała dużo czasu przed lustrem albo na rozmyślaniu o chłopakach. Była bardziej dziewczęca.
Lucy zupełnie się od nich różniła. Zachowywała się trochę jak pobudzona wariatka. Ciągle się śmiała, uśmiechała i była bardzo optymistycznie nastawiona. Tak przynajmniej to odebrałam.
W końcu doczekałyśmy się naszego jedzenia. Chłopcy podali nam jakieś burgery, które wyglądały smakowicie. W ciszy zabraliśmy się do jedzenia.
Po kolacji wszyscy zabrali się do oglądania filmów na DVD, a ja i Lucy wyszłyśmy na zewnątrz. Było już chyba dosyć późno, bo zapadał zmrok.
- Nie martw się brakiem znaku- powiedziała - jutro pójdziemy do naszej kapłanki. To taka osoba, która wie wszystko o naszych mocach i możemy zgłaszać się do niej z problemami. Tam - wskazała niewielki budynek, którego na początku nie zauważyłam - jest jej świątynia i mieszkanie. Nie modlimy się do niej, ale do naszej bogini. Kapłanka jest naprawdę godna zaufania. Niedługo ją zobaczysz, ponieważ będą obrzędy Pełni Księżyca. A tam jest stajnia. - zakończyła wyjaśnianie.
Wrociłyśmy do internatu, pożegnałyśmy się z resztą paczki i poszłyśmy do swojego pokoju. Jeszcze długi czas rozmawiałyśmy, a potem udało nam się zasnąć.

sobota, 3 grudnia 2016

Rozdział 1

Wyjechaliśmy powoli w bramę wbudowaną w wysoki mur. Moim oczom ukazały się dwa ogromne budynki, które przypominały zamki. Zbudowane były z czerwonych, lekko wyblakłych cegieł. Łatwo można było się domyślić, że budynki zostały wybudowane bardzo dawno. 
Zatrzymaliśmy się pośrodku placu. Rozglądałam się wokół, chcąc obejrzeć miejsce jak najdokładniej. Byłam tutaj pierwszy raz i czułam, że będzie trudno mi się odnaleźć. Zastanawiający wydał mi się fakt, że na placu nie było żadnego człowieka ani żadnej innej istoty. 
Ostrożnie otworzyłam drzwi samochodu i postawiłam nogę na płytce brukowej. Nieco pewniej wydostałam na zewnątrz drugą nogę i podniosłam się. Niemal natychmiast poczułam konsekwencje długiej podróży, które objawiały się poprzez zesztywniałe ciało. Jeszcze raz się rozejrzałam. Miejsce wydawało się być w porządku. Zwykła, stara szkoła z internatem. Wiedziałam jednak, że taka nie była. 
Pomachałam do rodziców na znak, żeby wysiedli z samochodu. Mama obeszła pojazd i zatrzymała się przy mnie, po czym objęła mnie ramieniem. Dodało mi to nieco otuchy, ale także wkurzyła mnie jej nadmierna opiekuńczość. Domyślałam się jakie myśli chodzą jej po głowie. Wiedziałam, że mnie kocha, ale czułam też, że uważa mnie za osobę, która nie poradzi sobie sama w życiu. Chciała mnie prowadzić cały czas za rękę.
Delikatnie wysunęłam się z jej objęcia i skierowałam się w stronę mniejszego budynku. Nie zdążyłam do niego wejść, gdyż w drzwiach pojawiła się kobieta. Jej uroda zadziwiała, aż przetarłam oczy ze zdziwienia. Miała długie blond włosy i oczy w morskim odcieniu. Na twarzy miała sympatyczny uśmiech i biła od niej pozytywna energia. Podeszła do mnie i wyciągnęła w moim kierunku dłoń o długich palcach z zadbanymi paznokciami. Powtórzyłam jej gest i uśmiechnęłam się grzecznie. 
- Witaj. Jesteś tą nową uczennicą, tak? - zapytała swoim delikatnym głosem. 
- Tak. Nazywam się Melanie Blackbird. - odpowiedziałam. 
Nie czułam się nieswojo. Ta pani sprawiła, że odstresowałam się i przestałam myśleć o tym, co mnie czeka. Była po prostu bardzo miła i sprawiała, że miałam ochotę się do niej przytulić. 
- Jestem wicedyrektorką tej placówki. Miło mi Cię przyjąć w nasze progi. - wskazała budynki - A to są Twoi rodzice? 
- Witam. Nazywam się Jim, a to moja żona Melinda. Opiekujemy się Melą od kilku lat. - popatrzył na nią znacząco, jakby chciał za wszelką cenę uniknąć wypowiedzenia słowa "adopcja". 
- Ja nazywam się Ashe. Zapraszam do środka. 
Blondynka zaprowadziła nas pod gabinet dyrektora szkoły i kazała chwilę zaczekać. Sama zaś weszła do pomieszczenia i zamieniła kilka słów z osobą, która była w środku. Po chwili mogliśmy już tam wejść. Dyrektor - młody facet o ciemnych włosach i oliwkowej karnacji, przywitał nas i wskazał miejsca, które mieliśmy zająć. Przedstawił nam główny cel tej szkoły i opowiedział o internacie. Dowiedziałam się, że został mi przydzielony pokój, w którym mieszkała już jakaś dziewczyna. Ścisnęło mnie w żołądku na myśl o tym, że muszę zapoznać się z kolejną osobą. 
Byłam dosyć nieśmiała, ale mimo to potrafiłam być wygadana. Miałam nadzieję, że przypadnie mi mieszkać z kimś przynajmniej miłym. 
Dyrektor - Connor Case, tak jak odczytałam z jego plakietki, wręczył mi osobisty regulamin szkoły, jaki posiadał każdy uczeń i wstał, aby zaprowadzić mnie do internatu. 
Tutaj nastąpiła chwila, w której miałam pożegnać się z rodzicami. Nie byli mi już do niczego potrzebni, tym bardziej, że nie mogli wejść do budynku z pokojami uczniów. Przytuliłam się do nich mocno i zapewniłam, że dam sobie radę. 
- Uważaj na siebie. Odezwę się jutro. - powiedziała Melinda. 
Jeszcze raz ich ucałowałam i odprowadziłam do samochodu. W końcu odjechali, a ja zostałam sam na sam z dyrektorem. 
Przeszliśmy do drugiego budynku. Od razu wydał mi się bardzo przytulny i przestrzenny. Zaczął opowiadać o historii szkoły, kiedy nagle zza rogu wychyliła się jakaś dziewczyna. 
- Lucy! - zawołał dyrektor, a dziewczyna od razu podeszła. - Poznaj Melanie Blackbird. Jest tutaj nowa, zaprowadź ją, proszę, do jej pokoju. - podał dziewczynie karteczkę z numerkiem pokoju, a następnie wyszedł. 
Dziewczyna spojrzała na mnie. Miała blond włosy, wpadające w rudy i jasną cerę. Uśmiechała się przyjaźnie. 
- Dyrektor woli, żebyśmy sami załatwiali takie sprawy. Sądzi, że dzięki temu nowym uczniom będzie lepiej się wpasować. Poza tym ma dużo spraw na głowie i nie zajmuje się odprowadzaniem nowych do pokojów. - powiedziała - Tak w ogóle to jestem Lucy. Mam moc panowania nad ziemią i roślinami. Miło mi Cię poznać. 
- Melanie. Woda. - wykrztusiłam. Lucy zaśmiała się w odpowiedzi i ponownie spojrzała na kartkę. 
- Wygląda na to, że będziemy razem mieszkać. - uśmiechnęła się. 
Lucy zaczęła oprowadzać mnie po całym internacie. Na parterze znajdowała się kuchnia i ogromny salon z wieloma kanapami i telewizorami. Dowiedziałam się, że każdy korzysta z kuchni kiedy chce i nikt nie przygotowuje nam posiłków. Ucieszyłam się na tą wiadomość, ponieważ wolałam przygotowywać sobie jedzenie sama. Nastolatka pokazała mi zawartość lodówek (było ich kilka). Znalazłam w nich swoje ulubione składniki, co jeszcze bardziej mnie ucieszyło. Potem poszłyśmy na piętro. Znajdowało się tam wiele pokoi uczniów, także pokoje nauczycieli, jednak były one bardziej oddalone. 
Weszłyśmy do naszego pokoju. Ściany miały pastelowe kolory. W pomieszczeniu stały dwa łóżka, duży stolik i dwie szafy oraz szafki nocne. Przyłączona była też łazienka z prysznicem. 
Zajęłam łóżko po lewej stronie. Położyłam swoje rzeczy i zaczęłam je powoli wykładać. 
- Właściwie, to dlaczego nie spotkałyśmy nikogo po drodze? - spytałam zaciekawiona. 
- Trwają lekcje. Ja nie poszłam dziś do szkoły, bo trochę słabo się czułam. Zaraz wszyscy powinni wrócić. Zapoznam Cię z kilkoma osobami, jeśli chcesz. 
Kiwnęłam głową na znak zgody i włożyłam swoje ubrania do szafy. Następnie zajęłam półkę w łazience. Po kilkunastu minutach wszystkie moje rzeczy leżały na swoim miejscu. 
- Ach, tak. Prawie zapomniałam. Tutaj masz mundurek szkolny. Musisz go zakładać codziennie, ale ubierać możesz się w swoje ubrania. - podała mi jeansową kamizelkę z wyszytymi na niej odznakami szkoły. - Chodźmy na obiad. 
Zeszłyśmy na dół i zwróciłyśmy się w stronę kuchni. Każda z nas wybrała potrzebne składniki. Postanowiłam zrobić sobie ulubioną sałatkę, ponieważ nie miałam chęci rządzenia się w kuchni pierwszego dnia i zajmowania pomieszczenia na dłuższy czas, aby zrobić sobie coś konkretniejszego. Usiadłam z Lucy naprzeciwko jednego z telewizorów i w spokoju jadłyśmy swoje potrawy. Dopiero kiedy moja nowa współlokatorka odgarnęła włosy na bok, zauważyłam u niej średniej wielkości tatuaż na szyi, niedaleko żuchwy w postaci liścia paproci. 
- Masz tatuaż. - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. 
- Każdy ma. - zaśmiała się. 
Nie zrozumiałam o co jej chodzi i spojrzałam na nią podejrzanie. Co ona gada? Przecież nie każdy na świecie ma tatuaż. Lucy, jakby czytając w moich myślach, powiedziała z uśmiechem: 
- Każdy w tej szkole ma tatuaż w tym miejscu. Pojawia się on z chwilą pojawienia się mocy. Nauczyciele lub inni, którzy przeszli już przez okres nauki i osiągnęli pełnię wiedzy o swoim darze mają bardziej rozbudowany tatuaż, symbolizujący posiadaną moc. Też na pewno taki masz, pokaż. 
Odgarnęłam włosy i pokazałam jej swoją szyję. Miała zdziwienie i przerażenie w oczach. 
- Ale tu nic nie ma. - wyszeptała. 
Po jej reakcji wiedziałam, że nie oznacza to niczego dobrego.

sobota, 19 listopada 2016

PROLOG

- Melanie! - dobiegł mnie z dołu kobiecy głos. Szybko zerwałam się na równe nogi, odgarnęłam na bok długie, kasztanowe włosy i zbiegłam po schodach. 
Moim oczom ukazała się dwójka ludzi. Niska, rudowłosa kobieta oraz wysoki mężczyzna o jasnych włosach i ciemnych oczach. Oboje mieli zatroskane miny. Spoglądali na mnie z politowaniem, szczególnie ona. 
- Słucham - powiedziałam, chcąc przerwać niezręczną ciszę. 
- Weź walizkę z pokoju i idź do samochodu, zaraz ruszamy. - odpowiedział blondyn. 
Obróciłam się na pięcie i już miałam wejść na schody, gdy znów usłyszałam ich głosy, jednak bardzo ściszone. 
- Kochanie, nie martw się. 
- Jim, przecież ona nie da sobie rady. Jest jeszcze taka młoda. - kobieta szlochała - Tutaj ma nas, przyjaciół... A tam? To zupełnie inny świat. Nikogo nie zna, nie chcę by czuła się inna z powodu...no sam wiesz czego. Kiedy już ułożyła sobie życie, znowu je rujnujemy. 
- Melinda, nie rujnujemy jej życia. To nie nasza wina, że ma taki dar. Na pewno sobie poradzi, tam jest pełno takich jak ona. A to, że jest adoptowana, nic nie zmienia. - mężczyzna przytulił ją do siebie.
Serce zabiło mi szybciej. Znowu zaczynali, ta sama gadka od lat. Zauważyłam, jak na moich rękach pojawiają się coraz bardziej widoczne żyły. Wróciłam do pomieszczenia i oburzona wykrzyczałam: 
- Nie jestem już małym dzieckiem! Pochodzenie z domu dziecka to nie choroba i przestańcie to w końcu tak traktować! Dam sobie radę, nawet bez Was! 
Rudowłosa wybuchnęła płaczem, co sprawiło, że natychmiastowo się uspokoiłam. Zawsze tak działał na mnie jej płacz. Nienawidziłam siebie za to, że najczęściej to ja byłam jego powodem. Podeszłam do niej i ją przytuliłam. 
- Mamo, tato... - odsunęłam się o krok - Nie martwcie się. To tylko nowa szkoła, a nie koniec świata. W końcu będę czuła się normalnie, nie jak dziwadło. - przerwałam na chwilę - Idę po swoje rzeczy. 
Puściłam się biegiem w stronę schodów na piętro, na którym znajdował się mój pokój. Równie szybko chwyciłam walizkę i ostatni raz rozejrzałam się po pokoju. Łzy napłynęły mi do oczu, a kilka spłynęło nawet po policzkach. Szybko wytarłam je rękawem mojego sweterka i zeszłam do rodziców. Razem wyszliśmy na dwór. Spakowałam bagaż do bagażnika naszego BMW M3 i zajęłam miejsce na tylnym siedzeniu. Rodzice usiedli z przodu, ojciec za kierownicą. Ruszyliśmy. Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam swoją ulubioną piosenkę, a później spojrzałam za okno. 
Wspominałam chwilę, kiedy pierwszy raz usłyszałam od rodziców, że jestem adoptowana. Przypomniałam sobie swój gniew i rozczarowanie. Nie mogłam uwierzyć, że to prawda. Wtedy też pierwszy raz odkryłam swoją moc. Tata nazywał ją ,,darem". Zobaczyłam na rękach żyły, za bardzo widoczne. Nagle poczułam, że moje ręce są mokre. Spojrzałam na swoje dłonie, z których, jak gdyby nigdy nic, leciały strumienie wody. 
Długi czas minął zanim zaakceptowałam to, czym zostałam obdarzona. Musiałam nauczyć się kontrolować moc, jaką była umiejętność panowania nad cudownym żywiołem - wodą. Potrafiłam robić różne sztuczki z wody, ale też umiałam ,,wytworzyć" własną wodę. 
Rodzice od razu to zaakceptowali i zawsze mnie wspierali. Byli nadopiekuńczy, za co ich nie znosiłam, ale w gruncie rzeczy to dobrzy rodzice, choć nie biologiczny. Nigdy nie chciałam poznać kobiety, która mnie urodziła ani mężczyzny, który mnie spłodził. Moje życie i tak było wystarczająco skomplikowane. 
Moc, czy inaczej dar, nie ułatwiały sprawy. Coraz ciężej było mi ukrywać umiejętność panowania nad żywiołem, szczególnie, że niekiedy ułatwiała ona życie. Odizolowałam się od ludzi z mojej szkoły, żeby się nie wydać. Wiedziałam, że nie mogę tego pokazać zwykłym ludziom. Rodzice znaleźli szkołę, do której wysyłane były dzieci z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Matka zadzwoniła do właściciela tej placówki i załatwiła mi tam miejsce. Szkoła znajdowała się bardzo daleko od mojego domu. Dodatkowo, była zupełnie oddzielona od reszty świata. Nikt ani nic ,,normalnego" nie miało tam wstępu. Właśnie tam jechaliśmy. 

***
Witam! Oto tak prezentuje się prolog mojej nowej pracy. Zapraszam do czytania, komentowania i obserwowania bloga. Mam ogromną nadzieję, że moje tzw. wypociny przypadną komuś do gustu!